Ukojenie pewnej kobiety

 Dusiłam się zamknięta w ciasnych ramach dobrego wychowania. Byłam córką do pozazdroszczenia, uczennicą do wzorowania się, przyjaciółką do rany przyłóż, człowiekiem nie pohańbionym społecznie, wartościowym dla rządu, bez skazy dla religii. Publicznie akceptowalnym, modelowym, podręcznikowym. Dbałam o swój wizerunek, bo był dla mnie ostatnią deską ratunku, który mógł przeciwważyć mrok i apatię. Dostarczałam ludziom uciechy i dobrego słowa, które połechtało ich leniwe ego, a trzymało na dystans moje zboczenia. To obłuda, która się opłacała, dawała mi spokój, czyste konto, brak socjalnego faux pas, przed którymi się zapierałam rękami i nogami. Ale nastąpił chaos, który następuje tuż przed uporządkowaniem, odłożeniem na półkę, wytarciem kurzu, który opadł po bitwie. Chciałabym przekazać wszystko naraz, opowiedzieć już jak się kończy moja historia, ale dla porządku muszę zacząć od opisu poczatku, który ciężko wychwycić, jest umowny i teoretyczny. Nie mam szacunku do liczb, ograniczają i regulują, uciskają i wyznaczają limit. Cyfry, konkrety, wyliczenia, logika. Od zawsze były dla mnie uporczywym wskaźnikiem obecnej sytuacji, przeszłych niepowodzeń i przyszłych sukcesów. Adekwatne jedynie dla środowiska w którym ludzkie emocje nie mają prawa bytu,

Mam w dłoni gin z tonikiem, który nigdy mi tak naprawdę nie smakował. Ale wydawał się wytworny, odpowiedni dla kobiety, którą chciałam być, dla kobiety, którą byłam w swoich oczach, w odbiciu umazanego lustra, patrząc w moje puste oczy, bez konkretnego koloru, bez iskry, kompletnie bez wyrazu. Oczy, które świecą teraz blaskiem odbitym, bo straciły umiejętność krzesania ognia, który był za każdym razem gaszony. Teraz chłoną każdy centymetr ziemi, po której stąpają w obawie przed upadkiem. Czasami chcę tylko, aby moje słowa, moje odczucia i moje obserwacje były brane z lekkim rozbawieniem, wydawały się wątpliwe a nawet zmyślone. Czy to ja byłam w odpowiednim miejscu i czasie czy to było z góry ustalone- o to nigdy nie śmiałam zapytać odurzona szczęściem jakie mnie spotkało i zdziwiona dramatem jakiego musiałam doświadczyć. Moja historia zaczyna się właściwie nie wiadomo od kiedy- jedna rzecz prowadzi do drugiej, ciężko jest znaleźć punkt początkowy. To był czas kiedy czułam, że mój organizm prosi mnie każdym jednym organem o chwilę przerwy. Owszem, byłam lekko zmęczona, moje worki pod oczami robiły się coraz bardziej okazałe, odcinek lędźwiowy co każde niepodręcznikowe schylenie dawał o sobie znać w krzywdzący sposób, a nogi nieraz uginały się pod ciężarem całego ciała, mimo tego, że z powodu niedojadania był z dnia na dzień o kilka dekagramów lżejszy. Widziałam w ludziach stworzenia godnych politowania, które zasługiwały na moje wymowne, pełne obrzydzenia wyrazy twarzy i przewracanie oczami angażujące każdy narząd zmysłu wzroku. Teraz jestem na szczycie uwielbienia dla samej siebie i dla wszystkich aspektów mnie, gdyż nie sposób nie darzyć siebie taką aprobatą, gdy stoi się na szczycie spełnienia.  Życie samo mnie tam rzuciło, a teraz robi wszystko, żeby mnie ściągnąć z powrotem, jakby chciało, żeby poczuła smak szczęścia i pamiętała o nim żyjąc w depresji do końca moich dni. To co jest czarne lub białe jest proste, obrzydliwie oczywiste. Prawdziwa trudność zaczyna się w odcieniach  szarości. I choć skąpałam się zarówno w czerni jaki w bieli to dopiero w szarzyźnie mogłam odnaleźć zrozumienie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pamiętnik w samolocie

Prawdziwa wolność